Miałam chyba ogromne szczęście – nigdy nie spotkałam ani w mojej rodzinnej parafii małego miasta, ani nigdzie indziej, agitacji politycznej z ambony. Zdarzały się tam i ówdzie wykłady czy prelekcje związane z konkretną partią polityczną, ale póki co, Bogu dzięki, nic więcej.
Może poza decyzją podjętą gdzieś ponad głowami głęboko zdziwionych ludzi: pochówek na Wawelu niczym szczególnym niezasłużonego Prezydenta. Dziś, 7 lat później – choć nieustanne powracanie do tematu w mediach sprawia, ze mam wrażenie, ze rok 2010 to »never ending story« – sojusz tronu i ołtarza przybiera rozmiary absurdalne.
Niedawne wydarzenia związane z XXV Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy są tego dowodem. Caritas Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego w przeddzień wydarzenia zbierał pieniądze na cele charytatywne. Nie tylko, jak chcieliby niektórzy, »lewicowi« krytycy, oceniali sprawę jako absurdalną, ale sam Caritas Polska wydał oświadczenie, w którym informuje, że wszystkie inicjatywy na rzecz drugiego człowieka są godne szacunku, a samo Caritas nie czuje się w opozycji do czyjegokolwiek działania.
Caritas Polowe ma nad sobą zwierzchnictwo, które podlega bezpośrednio Prezydentowi. Rachunek jest prosty – akcję przeprowadzić trzeba było. WOŚP to jedna strona medalu, druga to wystąpienia ks. Pawła Bortkiewicza, w telewizji TRWAM, gdzie nazywa działaczy opozycji »bandą przygłupów«. Dodajmy, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Andrzeju Dudzie. O postaci, byłego, już księdza Międrala, nie wspominając. Tyle przykładów negatywnych.
Moje przekonania polityczne są głębokim przekonaniem o tym, ze żadnej partii nie zależy i nigdy nie zależało i nie będzie zależało na tym, by ludziom żyło się lepiej. Dlaczego? Ot, ludzka natura. Ugrać tyle ile można, dla siebie. Pewności nabrałam w momencie, gdy stojąc u progu wyboru miejsca do życia, spytałam organizację chwalącą się „umożliwieniem powrotu Polaków zza granicy”, czym przywita mnie po latach nieobecności Polska. Kiedy mam jej do zaoferowania całkiem niezły kapitał wiedzy. Odpowiedź, jak się Państwo domyślają, brzmiała: niczym. Tak jak to, że wyjeżdżam było rządzącym w ojczyźnie obojętne 5 lat temu, tak jest im obojętne dziś czy wrócę.
Moje przekonania religijne są za to takie, że misja Kościoła rzymskokatolickiego nie może być misją żadnej partii politycznej. Częściowym czy całościowym zaangażowaniem na rzecz którejkolwiek strony dyskursu. Bo to nie rola Kościoła.
Jakże wielka była moja duma, gdy czytałam list abp. Stanisława Gądeckiego, skierowany do kapłanów archidiecezji poznańskiej, o tym, że Kościół głosi Chrystusa, a nie poglądy polityczne. Jakże cieszyłam się z faktu, ze owy hierarcha odwiedził w szpitalu pobitego w Poznaniu Syryjczyka, mówiąc tam i ówdzie, że „w Polsce do głosu doszedł chory nacjonalizm”. Jakże te uczucia były krótkotrwale, kiedy to kuria poczuła się w obowiązku słowa Eminencji sprostować. Czyżby były nie w smak pewnej partii politycznej? Smutne w gruncie rzeczy było również to, ze list abp. Gądeckiego był potrzebny. A także to, że niestety, tak mocny glos Kościoła w tej sprawie rozbrzmiewa rzadko.
Nie jest tajemnicą, że po 1989 roku Kościół (jako instytucja) na nowo szuka swojego miejsca w przestrzeni publicznej. Nie jest też tajemnicą, że nie jest już widziany jako gwarant wolności, jedyny słuszny glos i że i wewnątrz instytucji zdania są podzielone. Kościół dziś na swój autorytet musi ciężko pracować. Przynajmniej powinien, po to by zatrzymać tendencję spadkową liczby wierzących.
Wszelkie przykłady zaangażowania Kościoła we wsparcie tej czy innej partii politycznej są, niestety, zachowaniami, które ów autorytet mocno nadwyrężają, poddając w wątpliwość nie tylko sens instytucji, ale stawiając słuszne pytanie o to, jak pogodzić nazywanie kogoś »bandą oszołomów« z ewangelicznym »Kto powie swojemu bratu Raka (Dosł. „pusta głowo“ lub „człowieku godny pogardy“ ) podlega Wysokiej Radzie, a kto by mu powiedział „Bezbożniku” podlega karze piekła ognistego. (Mt 5,22-23). I moim marzeniem jest to, by to pytanie było wyłącznie retoryczne. Przykład bowiem zawsze idzie z góry.
Anna M. Gacek