Nie będzie to artykuł poradnikowy. Nie będzie tez rozważaniami eksperta. To będzie zaledwie kilka refleksji i pytań, być może historii. Szalenie trudno przychodzą mi pierwsze słowa. Towarzyszy mi bowiem sporo myśli, które z trudem dają się wyrazić gramatycznie poprawnymi zdaniami. Zacznę wiec łagodnie: zwariowaliśmy.
Nauczyliśmy się udawać, ze cierpienie, bol, śmierć nie istnieją, że są na marginesie życia, a przez to niejako obok życia. Nie są. Są dokładnie w jego centrum. Stoją tam obok łez szczęścia i wzruszenia, łącząc się w jedną całość – naszego losu. Ale łatwiej jest odwrócić się do tego, co sami chcemy uznawać za „życie” czy gorzej – »wartościowe życie«. Tym samym tez ludzi przeżywających żałobę często traktujemy jak „niewidzialnych”. A to ich unikamy, a to odsuwamy moment spotkania. Wolimy nie wiedzieć czarnych ubrań i rozmazanego makijażu. Śmierć nas przerasta. Wszystkich. Bez wyjątku. Stajemy wobec niej bezradni, z niemym pytaniem: dlaczego to już? Dlaczego on czy ona? Przerasta tez nasz często czyjaś żałoba.
„Zycie toczy się dalej”
Czasem pocieszamy. Zawsze niefortunnie. Odnoszę wrażenie, ze towarzyszenie komuś w żałobie nie polega na dawaniu gotowych odpowiedzi i wyjaśnień, ani też na mówieniu po kilku dniach od śmierci – „życie toczy się dalej”. Osoba, która straciła kogoś bliskiego nie jest niemądra – wie że czas płynie jak płynął. Dla niej jednak dzieli się na „przed” i „po”. Płynie innym rytmem, płynie bez kogoś ważnego w życiu. Nie bez przyczyny tradycyjnie czarne ciuchy zakłada się przez rok od czyjegoś odejścia. Nie wymagajmy wiec od nikogo heroizmu polegającego na tym, by natychmiast wrócił do życia. Spróbujmy, jeśli to konieczne, pomoc w codziennym życiu. Nie pytajmy w jednym i tym samym smsie kiedy pogrzeb i czy nie moglibyśmy wspólnie upiec świątecznych ciasteczek.
Owszem są i osoby, które próbują śmierć zapracować, zabiegać, odsuwając wszelkie smutki i odczucie pustki. Podziwiamy je. że takie silne. Zacznijmy podziwiać tych, którzy nie wstydzą się i nie boją płakać, mówić, że boli. Psychologowie są zresztą zgodni – odsuwanie żałoby może mieć fatalne skutki.
„Przecież od początku wiedziałaś”
Osoby przeżywające żałobę po śmierci kogoś bliskiego, kto był przewlekle chory, albo kogoś, z kim związały się dopiero w trakcie jej czy jego choroby, ranimy bezlitośnie, mówiąc: „przecież wiedział”. To stwierdzenie mówi więcej o nas samych, niż wyraża jakakolwiek prawdę. Pobożnie i z namaszczeniem odpowiemy, ze człowiek chory ma takie samo prawo kochać i być kochany, ale kiedy te nasze ideały zderza się z rzeczywistością, skomentujemy: „wiedział na co się pisze”. Proponuje małe ćwiczenie: spróbujcie sobie wyobrazić ,że ktoś mówi Wam, że to było jasne, iż Wasza ukochana osoba umrze, po tym jak poniosła śmierć w wypadku. Zaprzeczacie ruchem głowy: „ależ nie! To był wypadek.” Był. Jasne. Tyle, ze prawda o tym, ze każdy z nas umrze jest fundamentalna. Wiążąc się z istota żywą, musisz liczyć się z możliwością jej śmierci. Nawet, gdy nic na to nie wskazuje. Kiedyś taki moment nastąpi. Szybciej dla Ciebie lub dla niej. Czy wobec tego naprawdę warto kłócić się o niewyniesione śmieci? Zatracać w złości, rozpływając nad swoim czy czyimś bledem? Zbyt mocno przejmować się czyimś krzywym spojrzeniem? I czy wobec tego masz odwagę powiedzieć komuś: „to było do przewidzenia”?
„Pomodlę się za Ciebie”
To częsta forma reakcji wśród osób wierzących. Modlitwa jest wprawdzie pięknym darem, jaki możemy komuś ofiarować i ci, którzy wierzą, nie maja co do tego wątpliwości. Czasem – ze względu na odległość – to jedyne, co możemy zrobić, oprócz tego, ze zadzwonimy, zapytamy… Kiedy jednak możliwe jest więcej, proponuje by najpierw pomodlić się za siebie o to, by dane były właściwe słowa, gesty i postawy. Bo jeśli wszyscy uciekniemy do kaplic, na Msze, i na różaniec, modląc się za żałobnika, ten pozostanie absolutnie sam z przekonaniem, ze ta śmierć zabrała mu wszystko i został z nią w swojej dogłębnie raniącej wtedy samotności.
***
Nie oszukujmy się. Sami nie udźwigniemy czyjegoś bólu. Nie możemy zresztą nawet w niewielkim stopniu go zniwelować. Możemy go jedynie nie potęgować, dając prawo do jego przeżywania. Czasem przechodzenie z kimś przez żałobę będzie wysłuchaniem po raz kolejny szczegółów śmierci, słów, wspomnień, czasem wspólna modlitwa, czasem będzie to położenie się na podłodze obok kogoś, kto w szale i bólu bezradności nie może znaleźć sobie innego miejsca, chwycenie za rękę, powiedzenie: jestem, czasem zrobienie herbaty i ugotowanie lekkostrawnego obiadu, czasem będzie to pozwolenie by ktoś pobył chwile sam ze smutkiem. Innym razem będzie to milcząca obecność, kolejnym wytrwale rozwikływanie egzystencjalnych zagadek istnienia, a czasem po prostu przyzwoleniem, by ktoś mógł przyjść w środku nocy, w której dotarła do niego wiadomość o śmierci. Tak w praktyce, nie w teorii. Bez zasłaniania się porannym kolokwium i południowym dyżurem. Najczęściej będzie tym wszystkim razem. Na różnych etapach.
Epilog
Gdybym miała streścić ten artykuł w dwóch zdaniach i dodać osobista prośbę napisałabym: nie udawajmy, że nic się nie stało. Nie uciekajmy.
Nie uciekajmy tez od rozmowy o śmierci z dziećmi, którym umiera ukochana babcia, dziadek, a zwłaszcza, gdy jest to rodzic. Z własnego doświadczenia wiem, ze do dziś niosę konsekwencje wymownego przemilczania tematu śmierci w dzieciństwie, w którym w ciągu niespełna roku odeszły dwie babcie i mama, dlatego w imieniu dzieci, które straciły wcześnie rodziców pisze – rozmawiajcie z nami! Nie czekajcie aż będziemy dostatecznie dojrzałe. Na mierzenie się z tematem śmierci zawsze jest za wcześnie. Czy wy dorośli, umiecie sobie poradzić? Nie zostawiajcie nas z tym samych! Spróbujcie jedynie zrozumieć nasza złość, ze nie zagramy już z tata w piłkę czy nie zaśpiewamy z mama ulubionej piosenki. Bo tak prosty jest nasz świat.
***
Ani swojej ani czyjejś żałoby nie przeżyjemy dobrze sami. Warto o tym pamiętać, kiedy zbyt mocno zaczynamy ufać, ze „sobie poradzimy”. Nie poradzimy sobie. Poza nielicznymi wyjątkami wykwalifikowanego personelu, mamy nikle szanse przebrnąć tak przez przezywanie, jak i współprzeżywanie żałoby samemu. Człowiek nie jest stworzony do samotności. Samotność w głębokim smutku może skończyć się tragicznie. Miejmy wiec odwagę płakać z plączącymi, a obietnicami modlitwy szafujmy ostrożnie – po to by nie stała się ona zaprzeczeniem siebie samej i uduchowiona ucieczka od rzeczywistości.
Autorka znana redakcji
Artykuł został oddany – w nieco zmienionej wersji – również do druku w „Naszej Wspólnocie”, Czasopiśmie wydawanym przy Kościele Polskim na Rennweg. Publikowany jest za zgoda obu redakcji.