Kiedyś chciałam zostać stewardesą. Dla spełnienia tego marzenia byłabym gotowa nawet używać angielskiego, którego najzwyczajniej w świecie nie lubię. Zapisałam się też z tego powodu na lekcje pływania. Nie przyniosły jednak oczekiwanego skutku – pływam nawet nienajgorzej, ale tylko czując grunt pod nogami. Stewardesą nie zostanę. Przesądzone. Mam więc nowe marzenie – chcę zostać panią sprzedającą w wagonie restauracyjnym kanapki i kawę. Koniecznie na trasach międzynarodowych.
Wiedeń – Warszawa
Z niemałym trudem odnajduję wskazane na bilecie siedzenie. Po nieprzespanej nocy, zasypiam niemal natychmiast. Budzi mnie dopiero… zimno. A może konduktor. Nie pamiętam. Wykorzystuję okazję by użyć mojego ulubionego języka – czeskiego. Na potężną awarię ogrzewania wskazuje chociażby fakt, że zamiast nawiewu ciepłego załączono zimny. Moje lingwistyczne wygibasy mają niezbyt zadowalający efekt – pan tu tylko sprawdza bilety. Powoli zaczyna się więc pielgrzymka przesiadek do wagonów ogrzewanych.
Do Katowic podróż upływa mi przyjemnie. Rozmawiam ze starszym małżeństwem o różnicach kulturowych, o ich pracy, podróżach. Życiu między Krakowem a Wiedniem. Wymieniamy setkę myśli. Jako że w akcie ratującej mnie przed wyziębieniem organizmu desperacji zajęłam nieswoje miejsce – w Katowicach znów muszę się przesiąść. W przedziale trójka panów. Otwieram książkę. Próbuję coś poczytać. Obserwacja rzeczywistości staje się jednak zajęciem ciekawszym. Dwóch panów w garniturach, z komputerami na kolanach, a wraz z kolejnym pasażerem nie pasujemy do stylu jazdy pociągiem klasy express. Ubrani w ciuchy w stylu casual. Telefon właściwie nie milknie. Nieustannie powtarzane powiedzenie „ale to nie o to chodzi” i setka – nazwisk, przezwisk, strategii walki, z możliwe wyimaginowanym wrogiem. Gdyby to skrupulatnie zanotować – pewnie konkurencja zapłaciłaby niemało za te dane. Po około dwudziestym telefonie moje rozbawienie zaczyna przechodzić w irytacje. Wyciągam swój telefon – wybieram numer, sprawnie próbuję ustalić datę spotkania. Mimochodem dodaję: „Tak, jestem w Polsce. W pociągu, w którym wszyscy udają, że mają do załatwienia śmiertelnie ważne sprawy przez telefon. A ja się po prostu szaleńczo nudzę i dzwonię umówić spotkania z śmiertelnie ważnymi dla mnie ludźmi. Bo mnie się udawać nie chce.” Kończę rozmowę. I nie wierzę własnym uszom – w przedziale panuje idealna cisza. Chichoczę w duchu z udanego dowcipu.
Warszawa – Wiedeń
Znaczenie ma też to, że Warszawa Zachodnia. Kwietniowa (sic!) śnieżyca nieco opóźnia ruch pociągów, a elektroniczne tablice nie nadążają za zmieniającymi się światłami semafora. O mało co nie wsiadam w nieswój pociąg. Przytomnie pytam jednak konduktora gdzie jest wagon 348, gdyż podejrzanie małe wydają mi się cyfry na tabliczkach. Kiedy z całą mocą dociera do mnie, że to ten sam wagon, w którym zamarzłam w drodze do Wiednia, przestaje się uśmiechać, choć w głowie naiwna myśl: może naprawili? Pan, który jeszcze przed moim wskazaniem, że miejsce, na którym siedzi jest moje, rozmawia przez telefon sprawia, że mam déjá vu. Przysięgam jednak, że byłabym gotowa odszukać pana z podróży do Warszawy i przeprosić go za telefoniczny dowcip. Pan wynajmujący samochody mówi tak, że słyszy go cały wagon (bez przedziałów). Ratuje mnie wyłączenie się – popijając ciepłą herbatę piszę długi list. Nieelektroniczny. Codzienne dojazdy do szkoły sprawiły, że mogę napisać czytelnie i niemal kaligraficznie tekst nawet kiedy autobus jedzie polską drogą. Pisanie w pociągu to pestka. Niemniej krzyczę z radości (w duchu), kiedy pan w Katowicach wysiada.
Bardzo ważna pani w bardzo ważnej firmie
Ta część nie będzie o mnie. Bo zgadza się tylko jedno – pani. (W znaczeniu: kobieta, naturalnie). Tę historię opowiedział mi M. M. prowadzi szkolenia z umiejętności obsługi programów komputerowych. Czasem trafiają się takie dla kierowników kierowników. A czasem takie, gdzie grupa jest mieszana. M. jest nietypowym informatykiem. Niemowa przy jego komunikacyjnych umiejętnościach staje się gadułą. Pewnego razu trafiła mu się niezbyt komunikatywna grupa. Totalna cisza przed zajęciami wzbudza jego niepokój, a może bardziej zainteresowanie. M. na kwadrans przed rozpoczęciem zajęć pochodzi i proponuje, że skoro czekają ich wspólne dwa dni to dobrze byłoby się poznać. Jedna z uczestniczek reaguje natychmiast: „to ja może powiem w imieniu grupy. Nie przyszliśmy się tutaj poznawać, tylko na szkolenie, ale panu się przedstawię” i podaje mu rękę. M. zaproponował, by jednak każdy miał taką szansę. Pani miała też ściśle zdefiniowany cel – „sprawdzić czy moim pracownicy mnie nie oszukują i czy tego naprawdę nie da się robić szybciej”. Pozostałe bardzo ważne osoby w bardzo ważnych firmach wymyślały coraz to bardziej wysublimowane cele udziału w szkoleniu z… obsługi arkusza kalkulacyjnego. Na koniec wstaje uśmiechnięta dziewczyna: „Dzień dobry, mam na imię Paulina. Nie zarządzam bardzo ważnym zespołem w bardzo ważnej firmie. Ja po prostu zarządzam sama sobą, a jestem tu by się czegoś nauczyć. Dziękuję.”
***
Życie mi się tak ułożyło, że w trakcie różnych (!) prac wolontariackich spotkałam na swojej drodze Bardzo Ważnych ludzi – w sensie pełnionych funkcji społecznych czy zawodowych. O tym, na jakich stanowiskach pracują, dowiadywałam się postfactum. I to cenię sobie najbardziej, bo też dopiero wtedy mnie zachwycali. Prostotą, skromnością, pracowitością, bez podkreślania jakie to ważne role odgrywają. Dlatego pociągowi biznesmeni, którzy wykonują setkę telefonów w trzy godziny zapewniają mi zastrzyk rozbawienia. W za dużych dawkach – irytacji. A paniom sprzedającym kanapki w wagonie restauracyjnym najzwyczajniej w świecie zazdroszczę – możliwości bezkarnego, bezpłatnego (a nawet opłacanego) i pewnie też codziennego podglądania tego społecznego cyrku – w wielu jego odsłonach – na kółkach. Właściwie żelaznych kołach.
Anna Maria Gacek